Czemu jesteśmy jedynym celem ich ataków? Dlaczego Donald Trump w ogłoszonej właśnie nowej strategii bezpieczeństwa narodowego uznaje, że musi „aktywnie powstrzymywać bieżącą trajektorię rozwoju Europy”, choć równocześnie twierdzi, że odrzuca wszelkie formy amerykańskiego „interwencjonizmu” z czasów zimnej wojny i okresu po upadku komunizmu?
Prezydent Trump nie życzy sobie już, żeby Stany Zjednoczone udzielały nagan lub wskazówek państwom, które nie szanują wolności i sprawiedliwości społecznej, ale nam, demokracjom europejskim, chce pomóc zwalczać grożące nam „cywilizacyjne wymarcie” i „ustabilizować nasze relacje z Rosją”, wykorzystując do tego „rosnące wpływy europejskich partii patriotycznych”.
W jego mniemaniu dyktatury mogą szanować „swoje tradycje i swoją historię”, podczas gdy my, Europejczycy, jesteśmy wzywani do porzucenia „nierealistycznych oczekiwań” w kwestii zakończenia wojny w Ukrainie i do otwarcia „naszych rynków na amerykańskie towary i usługi”.
Teraz wszystko widnieje czarno na białym. Jak jednak wyjaśnić to, że ten Stary Kontynent, który rzekomo jest u progu konania, tak obsesyjnie zajmuje Donalda Trumpa i jego popleczników? Dlaczego tak gorliwie chcą sprowadzać nas na dobrą drogę, skoro już prawie się nie liczymy?
Pierwszy powód Amerykanie podają sami. „Europa nadal jest strategicznie i kulturowo istotna dla Stanów Zjednoczonych” – czytamy na 26 stronie dokumentu – gdyż „handel transatlantycki pozostaje jednym z filarów światowej gospodarki i dobrobytu Ameryki”; to w Europie „prowadzone są nowatorskie badania naukowe”, a nasze sektory „od produkcji przemysłowej po technologię i energetykę wciąż są wśród najsilniejszych na świecie”. „Nie tylko nie możemy sobie pozwolić na spisanie Europy na straty – byłoby to wręcz sprzeczne z celami niniejszej strategii”, gdyż Ameryka potrzebuje „Europy silnej, która pomoże jej skutecznie konkurować” – stwierdzają autorzy strategii.
Tych zdań na pamięć powinni nauczyć się wszyscy, którzy głoszą bankructwo, upadek i historyczną porażkę Europy. Być może dekadenci zrozumieliby wtedy, że Unia Europejska – idąc łeb w łeb z Chinami – nadal jest w czołówce największych potęg gospodarczych świata, a wraz z Wielką Brytanią, Kanadą, Australią, bajecznie bogatą Norwegią i wieloma innymi krajami mogłaby w przyszłości rywalizować nawet z Ameryką.
Unia ma ogromne zaległości do nadrobienia, ale teraz przyciąga demokracje, które nie chcą dominacji amerykańskiej tak samo, jak nie chcą dominacji chińskiej. Wokół obrony Ukrainy powstaje nowy biegun polityczny, a paradoks polega na tym, że to Donald Trump i jego sojusznicy – ci, którzy najbardziej obawiają się politycznej zmiany w Europie – swoim agresywnym działaniem tylko ją przyspieszają.
To drugi powód wrogości Stanów wobec Europy. Trzeci wynika z tego, że gdyby dzięki wsparciu europejskiemu Ukraina pokonała Władimira Putina, znaczenie Unii niebagatelnie by wzrosło. Dla Donalda Trumpa Rosja musi wygrać, aby uniemożliwić umocnienie się Europy. Czwartym powodem dążeń Trumpa do podporządkowania Europejczyków jest to, że Unia jest jedyną potęgą gospodarczą, która pozostała wierna ochronie socjalnej i społecznej gospodarce rynkowej, czyli modelowi, który demokracje zachodnie zdefiniowały po wojnie.
Można uznać, że ta solidarność słabnie, ale nigdzie bardziej niż w Europie opieka zdrowotna, system emerytalny i szkolnictwo wyższe tak mocno nie opierają się na fiskalnej redystrybucji dochodów, czyli na zasadzie sprawiedliwości społecznej. Unia Europejska jest przeciwieństwem prawa pięści czy dżungli, które zdominowało niemal cały świat. Unia stanowi model alternatywny, który Donald Trump i jego zwolennicy chcieliby zniszczyć, bo odrzuca ich jego atrakcyjność.

