Nie obstawiajcie Trumpa

Donald Trump może wygrać. Nie da się wykluczyć, że ostatecznie zmusi Ukrainę do kapitulacji i zawrze z Władimirem Putinem porozumienie w sprawie podziału Europy na strefy wpływów. Tymczasem nic nie jest jednak przesądzone.

A to dlatego, że jedyna broń, którą dysponuje, byłaby bardzo niebezpieczna w użyciu. Prostym kliknięciem może odciąć Ukraińcom dostęp do amerykańskich danych wywiadowczych. Wtedy Ukraina nie byłaby już w stanie odpierać rosyjskich ataków, a jej wolność i niezależność szybko dobiegłaby kresu. Oddziały Putina zajęłyby pozycje na granicach Polski, Rumunii, Mołdawii, Węgier i Słowacji. Ameryka wraz z resztą świata obserwowałaby polityczną katastrofę wywołaną przez Donalda Trumpa. Trudno byłoby mu usprawiedliwić taką porażkę i śmierć bombardowanej ukraińskiej ludności przed Kongresem, Europejczykami i sojusznikami Stanów Zjednoczonych na całym świecie.

Tym trudniej, że triumf Putina byłby także triumfem Chin. I że kampania przed połówkowymi wyborami do Kongresu rozpocznie się w styczniu, czyli praktycznie jutro, a republikanie zaczynają mniej obawiać się gniewu Trumpa niż porażki wyborczej, którą jego spadek w sondażach czyni coraz bardziej prawdopodobną.

Istnieje więc broń, której rozsądniej nie używać. Drugim powodem, dla którego Biały Dom jeszcze nie wygrał, jest to, że Ukraina i Europejczycy wykazują się sprytem i zręcznością. Zamiast potępiać amerykańskie propozycje jako proste odzwierciedlenie żądań Moskwy, Kijów, Paryż, Londyn i Berlin dziękują Donaldowi Trumpowi za „działania na rzecz pokoju”, ochoczo przystępują do dyskusji nad jego planem, ale równocześnie proponują poprawki, które całkowicie go zmieniają.

Tam, gdzie projekt Trumpa zakładał, że Ukraińcy opuszczą Donbas, którego Putin nie był w stanie zdobyć, Wołodymyr Zełenski i jego negocjatorzy proponują, by Rosjanie i Ukraińcy – obie strony, a nie tylko ukraińska – wycofali się, tworząc rozległą strefę zdemilitaryzowaną pod nadzorem Stanów Zjednoczonych i innych podmiotów, w szczególności europejskich.

Przeformułowany w ten sposób plan rosyjsko-amerykański wymagałby od Donalda Trumpa, by wraz z Unią Europejską i Wielką Brytanią gwarantował bezpieczeństwo Ukrainy, czyli obronę przed Władimirem Putinem. Nie taki był pierwotny zamysł Białego Domu, a już tym bardziej Moskwy. Właściwie to zupełne przeciwieństwo tego, czego życzyli sobie prezydenci Rosji i Stanów Zjednoczonych. Kiedy zaś Donald Trump, podobnie jak Kreml, domaga się zorganizowania na Ukrainie wyborów, Wołodymyr Zełenski również nie odmawia.

Zgadza się, przytakuje, ale oczywiście pod warunkiem, że Stany Zjednoczone pomogą zapewnić ich prawidłowy przebieg. A to przecież nie byłoby możliwe bez zawieszenia broni i zaprzestania walk na obecnej linii frontu, czego Władimir Putin nie chce.

Uwięziony w sieci serdeczności i alternatywnych propozycji, które trudno odrzucić, nie wychodząc na otwartego pomocnika Kremla, Donald Trump jest w dużej mierze bezsilny.

Trzecim powodem, dla którego Trump jeszcze nie wygrał, jest brak postępów armii rosyjskiej. Jej działania są bardzo powolne i przynoszą minimalne rezultaty. Nie dokonuje ona przełomów, które pozwoliłyby Władimirowi Putinowi ogłosić zwycięstwo. Ponadto siły ukraińskie skutecznie atakują coraz więcej rosyjskich statków, składów broni i rafinerii ropy naftowej. Każdej nocy Ukraińcy pogrążają się we krwi, w ciemności i zimnie, ale Rosjanie też zaczęli odczuwać skutki tej wojny, która osłabia ich gospodarkę.

Jeśli trzeba by obstawiać zwycięzcę, nie byłyby nim Donald Trump.

( Zdjęcie: Prezydent Ukrainy @Flickr )

English Français

Nie obstawiajcie Trumpa

Donald Trump może wygrać. Nie da się wykluczyć, że ostatecznie zmusi Ukrainę do kapitulacji i zawrze z Władimirem Putinem porozumienie w sprawie podziału Europy na strefy wpływów. Tymczasem nic nie jest jednak przesądzone.

A to dlatego, że jedyna broń, którą dysponuje, byłaby bardzo niebezpieczna w użyciu. Prostym kliknięciem może odciąć Ukraińcom dostęp do amerykańskich danych wywiadowczych. Wtedy Ukraina nie byłaby już w stanie odpierać rosyjskich ataków, a jej wolność i niezależność szybko dobiegłaby kresu. Oddziały Putina zajęłyby pozycje na granicach Polski, Rumunii, Mołdawii, Węgier i Słowacji. Ameryka wraz z resztą świata obserwowałaby polityczną katastrofę wywołaną przez Donalda Trumpa. Trudno byłoby mu usprawiedliwić taką porażkę i śmierć bombardowanej ukraińskiej ludności przed Kongresem, Europejczykami i sojusznikami Stanów Zjednoczonych na całym świecie.

Tym trudniej, że triumf Putina byłby także triumfem Chin. I że kampania przed połówkowymi wyborami do Kongresu rozpocznie się w styczniu, czyli praktycznie jutro, a republikanie zaczynają mniej obawiać się gniewu Trumpa niż porażki wyborczej, którą jego spadek w sondażach czyni coraz bardziej prawdopodobną.

Istnieje więc broń, której rozsądniej nie używać. Drugim powodem, dla którego Biały Dom jeszcze nie wygrał, jest to, że Ukraina i Europejczycy wykazują się sprytem i zręcznością. Zamiast potępiać amerykańskie propozycje jako proste odzwierciedlenie żądań Moskwy, Kijów, Paryż, Londyn i Berlin dziękują Donaldowi Trumpowi za „działania na rzecz pokoju”, ochoczo przystępują do dyskusji nad jego planem, ale równocześnie proponują poprawki, które całkowicie go zmieniają.

Tam, gdzie projekt Trumpa zakładał, że Ukraińcy opuszczą Donbas, którego Putin nie był w stanie zdobyć, Wołodymyr Zełenski i jego negocjatorzy proponują, by Rosjanie i Ukraińcy – obie strony, a nie tylko ukraińska – wycofali się, tworząc rozległą strefę zdemilitaryzowaną pod nadzorem Stanów Zjednoczonych i innych podmiotów, w szczególności europejskich.

Przeformułowany w ten sposób plan rosyjsko-amerykański wymagałby od Donalda Trumpa, by wraz z Unią Europejską i Wielką Brytanią gwarantował bezpieczeństwo Ukrainy, czyli obronę przed Władimirem Putinem. Nie taki był pierwotny zamysł Białego Domu, a już tym bardziej Moskwy. Właściwie to zupełne przeciwieństwo tego, czego życzyli sobie prezydenci Rosji i Stanów Zjednoczonych. Kiedy zaś Donald Trump, podobnie jak Kreml, domaga się zorganizowania na Ukrainie wyborów, Wołodymyr Zełenski również nie odmawia.

Zgadza się, przytakuje, ale oczywiście pod warunkiem, że Stany Zjednoczone pomogą zapewnić ich prawidłowy przebieg. A to przecież nie byłoby możliwe bez zawieszenia broni i zaprzestania walk na obecnej linii frontu, czego Władimir Putin nie chce.

Uwięziony w sieci serdeczności i alternatywnych propozycji, które trudno odrzucić, nie wychodząc na otwartego pomocnika Kremla, Donald Trump jest w dużej mierze bezsilny.

Trzecim powodem, dla którego Trump jeszcze nie wygrał, jest brak postępów armii rosyjskiej. Jej działania są bardzo powolne i przynoszą minimalne rezultaty. Nie dokonuje ona przełomów, które pozwoliłyby Władimirowi Putinowi ogłosić zwycięstwo. Ponadto siły ukraińskie skutecznie atakują coraz więcej rosyjskich statków, składów broni i rafinerii ropy naftowej. Każdej nocy Ukraińcy pogrążają się we krwi, w ciemności i zimnie, ale Rosjanie też zaczęli odczuwać skutki tej wojny, która osłabia ich gospodarkę.

Jeśli trzeba by obstawiać zwycięzcę, nie byłyby nim Donald Trump.

( Zdjęcie: Prezydent Ukrainy @Flickr )

English Français