Trumpowi brakuje sojuszników

Donald Trump, przyparty do muru, odzyskał pamięć. Po konfrontacji z Chinami, które zmusiły go do ustąpienia w sprawie ceł, grożąc wstrzymaniem eksportu metali ziem rzadkich do Stanów Zjednoczonych, amerykański prezydent przypomniał sobie, że ma sojuszników, których dawniej określało się mianem „zachodnich”.

Na spotkaniu ministrów energii i środowiska krajów G7 w Toronto przedstawiciel Stanów Zjednoczonych zawarł z ministrami Japonii, Kanady, Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii i Włoch Sojusz na rzecz Produkcji Minerałów Krytycznych (Critical Minerals Production Alliance). Choć nikt nie mówi tego głośno, chodzi o przełamanie niemal całkowitego monopolu Chin na te metale: Państwo Środka odpowiada dziś za 60% ich wydobycia i, co gorsza, 90% ich światowego przetwarzania.

Wymagać to będzie wielkich inwestycji. Państwom grupy G7 potrzeba wiele lat, żeby nadgonić zapóźnienie wobec Chin. Kluczowe jest jednak to, że stosunek sił narzucony przez Xi Jinpinga wreszcie otworzył oczy człowiekowi, który nie dalej jak 27 lutego stwierdził: „Unia Europejska została stworzona, żeby wyrolować Stany Zjednoczone”. Trump nie pamiętał, że podwójnym celem Wspólnoty Europejskiej, wspieranym przez Waszyngton, było zakończenie wielowiekowych wojen i stworzenie wspólnego frontu przeciwko ZSRR. Tymczasem teraz prezydent robi wszystko, żeby zaszkodzić Unii i zbliżyć się do Kremla.

Nie chodzi tylko o wprowadzenie ceł na produkty europejskie. Trzeba wspomnieć również upokorzenie Wołodymyra Zełenskiego w Gabinecie Owalnym, przemówienie wiceprezydenta Vance’a w Monachium, w którym oskarżał Europę o całe zło, deklarowaną chęć przejęcia Grenlandii, propozycję porozumienia pokojowego skierowaną do Rosji ponad głowami Ukraińców oraz czynne i nieustające wsparcie polityczne dla skrajnej prawicy w Europie, w szczególności dla Alternative für Deutschland.

Lista nie jest kompletna i pozostaje pytanie, czy sojusz w Toronto stanowi początek nowego etapu czy jest jedynie wyjątkiem potwierdzającym regułę.

Z jednej strony Donald Trump ma powody, by preferować 27 osobnych państw nad jedną Unię Europejską. Czterysta pięćdziesiąt milionów mieszkańców, wielka siła nabywcza, bogactwo i uczelnie czynią z Unii najpoważniejszą gospodarczą konkurentkę Stanów Zjednoczonych. Jeśli Unia zdoła utrzymać wsparcie dla Ukrainy i urzeczywistnić projekt europejskiej unii obrony, stanie się też ich konkurentką strategiczną. Ale to nie wszystko. Poziom ochrony socjalnej i redystrybucji dochodów sprawia, że Unia jest wzorem społeczno-politycznym, który Trump i jego sojusznicy chcą zniszczyć, bo według nich to przykład, za którym nie należy podążać.

Z drugiej strony Donald Trump właśnie zdał sobie sprawę, że Władimir Putin może zignorować wyciągniętą do niego rękę, a, co gorsza, Xi Jinping jest w stanie nadszarpnąć wizerunek wszechmocnej Ameryki w oczach świata. Z czasem Donald Trump powinien zrozumieć, że Stany Zjednoczone mają do czynienia z Chinami, które przy wsparciu Rosji zamierzają dokonać historycznej zemsty na euroamerykańskim Zachodzie. Innymi słowy, nie zapowiada się to na błahą potyczkę. W obliczu rosnących podziałów wewnętrznych Donald Trump wkrótce może poczuć się bardzo samotny. Kto będzie chciał stanąć przy jego boku i zaangażować się w kosztowną i trudną batalię?

Po tym, jak tak ostro potraktował Kanadę, Meksyk i Brazylię, wywołał mnóstwo niepokojów w Azji i perfidnie zdradził Europejczyków, usiłując ich kosztem dogadać się z Kremlem, Donald Trump musi udobruchać wielu, żeby zaskarbić sobie niezbędną pomoc. Będzie musiał wymazać ze zbiorowej pamięci swoje deklaracje na temat Meksyku, który według niego jest złem absolutnym, i Kandzie, którą chciał zagarnąć. A przede wszystkim będzie zmuszony przejąć od Europejczyków część ciężaru pomocy dla Ukrainy i zgodzić się, by wzrost europejskich wydatków wojskowych przyniósł korzyści firmom unijnym, a nie amerykańskim.

Zdjęcie: Rawpixel

Print Friendly, PDF & Email

English Français

Trumpowi brakuje sojuszników

Donald Trump, przyparty do muru, odzyskał pamięć. Po konfrontacji z Chinami, które zmusiły go do ustąpienia w sprawie ceł, grożąc wstrzymaniem eksportu metali ziem rzadkich do Stanów Zjednoczonych, amerykański prezydent przypomniał sobie, że ma sojuszników, których dawniej określało się mianem „zachodnich”.

Na spotkaniu ministrów energii i środowiska krajów G7 w Toronto przedstawiciel Stanów Zjednoczonych zawarł z ministrami Japonii, Kanady, Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii i Włoch Sojusz na rzecz Produkcji Minerałów Krytycznych (Critical Minerals Production Alliance). Choć nikt nie mówi tego głośno, chodzi o przełamanie niemal całkowitego monopolu Chin na te metale: Państwo Środka odpowiada dziś za 60% ich wydobycia i, co gorsza, 90% ich światowego przetwarzania.

Wymagać to będzie wielkich inwestycji. Państwom grupy G7 potrzeba wiele lat, żeby nadgonić zapóźnienie wobec Chin. Kluczowe jest jednak to, że stosunek sił narzucony przez Xi Jinpinga wreszcie otworzył oczy człowiekowi, który nie dalej jak 27 lutego stwierdził: „Unia Europejska została stworzona, żeby wyrolować Stany Zjednoczone”. Trump nie pamiętał, że podwójnym celem Wspólnoty Europejskiej, wspieranym przez Waszyngton, było zakończenie wielowiekowych wojen i stworzenie wspólnego frontu przeciwko ZSRR. Tymczasem teraz prezydent robi wszystko, żeby zaszkodzić Unii i zbliżyć się do Kremla.

Nie chodzi tylko o wprowadzenie ceł na produkty europejskie. Trzeba wspomnieć również upokorzenie Wołodymyra Zełenskiego w Gabinecie Owalnym, przemówienie wiceprezydenta Vance’a w Monachium, w którym oskarżał Europę o całe zło, deklarowaną chęć przejęcia Grenlandii, propozycję porozumienia pokojowego skierowaną do Rosji ponad głowami Ukraińców oraz czynne i nieustające wsparcie polityczne dla skrajnej prawicy w Europie, w szczególności dla Alternative für Deutschland.

Lista nie jest kompletna i pozostaje pytanie, czy sojusz w Toronto stanowi początek nowego etapu czy jest jedynie wyjątkiem potwierdzającym regułę.

Z jednej strony Donald Trump ma powody, by preferować 27 osobnych państw nad jedną Unię Europejską. Czterysta pięćdziesiąt milionów mieszkańców, wielka siła nabywcza, bogactwo i uczelnie czynią z Unii najpoważniejszą gospodarczą konkurentkę Stanów Zjednoczonych. Jeśli Unia zdoła utrzymać wsparcie dla Ukrainy i urzeczywistnić projekt europejskiej unii obrony, stanie się też ich konkurentką strategiczną. Ale to nie wszystko. Poziom ochrony socjalnej i redystrybucji dochodów sprawia, że Unia jest wzorem społeczno-politycznym, który Trump i jego sojusznicy chcą zniszczyć, bo według nich to przykład, za którym nie należy podążać.

Z drugiej strony Donald Trump właśnie zdał sobie sprawę, że Władimir Putin może zignorować wyciągniętą do niego rękę, a, co gorsza, Xi Jinping jest w stanie nadszarpnąć wizerunek wszechmocnej Ameryki w oczach świata. Z czasem Donald Trump powinien zrozumieć, że Stany Zjednoczone mają do czynienia z Chinami, które przy wsparciu Rosji zamierzają dokonać historycznej zemsty na euroamerykańskim Zachodzie. Innymi słowy, nie zapowiada się to na błahą potyczkę. W obliczu rosnących podziałów wewnętrznych Donald Trump wkrótce może poczuć się bardzo samotny. Kto będzie chciał stanąć przy jego boku i zaangażować się w kosztowną i trudną batalię?

Po tym, jak tak ostro potraktował Kanadę, Meksyk i Brazylię, wywołał mnóstwo niepokojów w Azji i perfidnie zdradził Europejczyków, usiłując ich kosztem dogadać się z Kremlem, Donald Trump musi udobruchać wielu, żeby zaskarbić sobie niezbędną pomoc. Będzie musiał wymazać ze zbiorowej pamięci swoje deklaracje na temat Meksyku, który według niego jest złem absolutnym, i Kandzie, którą chciał zagarnąć. A przede wszystkim będzie zmuszony przejąć od Europejczyków część ciężaru pomocy dla Ukrainy i zgodzić się, by wzrost europejskich wydatków wojskowych przyniósł korzyści firmom unijnym, a nie amerykańskim.

Zdjęcie: Rawpixel

Print Friendly, PDF & Email

English Français