Jedenaście krajów to już nie przypadek. Bunty przetaczające się równocześnie przez jedenaście państw i zorganizowane przez to samo pokolenie, które walczy o sprawiedliwszy świat – to już nie jest zwykły zbieg okoliczności, lecz zjawisko na skalę globalną.
Od Afryki po Azję, od Europy po Amerykę Łacińską, od Kenii po Peru, od Madagaskaru po Indonezję, od Nepalu po Serbię, od Maroka po Timor Wschodni przez Bangladesz, Mali i Paragwaj – przedstawiciele pokolenia Z, czyli ludzi urodzonych na przełomie wieków, wychodzą na ulicę nie w imię rewolucji, lecz reform. Z uśmiechem na twarzach, szczerością i determinacją wcale nie zamierzają obalać władzy – domagają się tylko, żeby sprawowała rządy w imię wspólnego dobra. A iskrą do ich buntu za każdym razem jest przemoc policji.
Niektóre z tych ruchów tracą impet. Inne się wzmacniają, ale wystarczy, że się rozprzestrzenią i dotrą do mocarstw takich jak Chiny, Francja czy Stany Zjednoczone, a wkrótce zaczniemy mówić o „latach dwudziestych”, tak jak w poprzednim stuleciu mówiliśmy o „latach sześćdziesiątych”. Generacja baby-boomers odrzucała wtedy podział świata na dwa bloki i konserwatyzm społeczny. Praska wiosna, rewolucja seksualna i wyczerpanie się mitu komunistycznego zamknęły jeden rozdział i otworzyły kolejny. A co dzieje się teraz?
Zaskakujące jest to, że pokolenie Z nie stosuje siły i nie marzy o świetlanej przyszłości, bo dziś nie ma już Che Guevary, który przejąłby dziedzictwo konającego bolszewizmu. Młodzi nie odrzucają gospodarki kapitalistycznej – chcą tylko bieżącej wody w kranach, dobrze wyposażonych szpitali, wykorzenienia korupcji i inwestycji w szkolnictwo wyższe.
Podczas gdy lata sześćdziesiąte zamknęły okres powojenny, lata dwudzieste zapoczątkowują odrzucenie neoliberalizmu wprowadzonego w latach osiemdziesiątych przez Margaret Thatcher i Ronalda Reagana. „Podatek zabija podatek” i „państwo nie jest rozwiązaniem, państwo jest problemem” – tak brzmiały ich dogmaty. Przekonania te umożliwiły rozkwit Chin i rozwój nowych gałęzi przemysłu, równocześnie prowadząc jednak do zmniejszenia środków na usługi publiczne, rażącego pogłębiania się nierówności i znacznego osłabienia roli państwa.
W rezultacie pojawiła się frustracja społeczna, która nadszarpnęła poparcie dla dużych partii politycznych i samej demokracji. Powstałą w ten sposób lukę zapełniła nowa skrajna prawica, która za kryzys świadczeń publicznych oskarża wolny handel i imigrację. Jesteśmy teraz świadkami tworzenia się reakcyjnej międzynarodówki, której serce bije w Waszyngtonie.
Wydawało się, że całkowicie zdominuje ona obecną dekadę. Tymczasem na pięciu kontynentach pojawiło się nowe pokolenie, które dorastało w czasach osłabienia państwa, mniejszej redystrybucji bogactwa i umiędzynarodowienia kultury wizualnej, której wspólnym językiem jest pidżyn na bazie angielskiego.
Jeszcze bardziej niż w latach sześćdziesiątych dzisiejsza młodzież jest kosmopolityczna, odrzuca nierówności gospodarcze, korupcję, zubożenie usług publicznych i ogólnoświatowy triumf pieniądza. Innymi słowy buntuje się przeciwko temu, co stanowi czystą esencję trumpizmu. Zetki to pokolenie obywatelskie, nie rewolucyjne. Przebudzenie pokolenia Z to wspaniała, nieoczekiwana nowina.
Zdjęcie: Wikimedia Commons