Rok temu byłoby to niemożliwe, a nawet niewyobrażalne. Nawet sześć miesięcy temu Parlament Europejski nie przyjąłby tak łatwo sprawozdania w sprawie stosunków europejsko-amerykańskich, w którym od samego początku stwierdza się, że Unia Europejska musi „rozwijać swoją strategiczną autonomię w zakresie stosunków obronnych i gospodarczych”.

Jednakże Parlament przyjął to sprawozdanie w tym tygodniu znaczną większością głosów. Jeszcze niedawno idea wspólnej obrony była wyłącznie francuska, będąc tabu wszędzie poza Paryżem. Dziś staje się projektem europejskim, ponieważ przewodnicząca Komisji Ursula von der Leyen poparła ją w swoim orędziu o stanie Unii we wrześniu tego roku.

Zwrot jest całkowity, a wszystkim tym, którzy są zblazowani i myślą, że „to tylko słowa”, należy pilnie przypomnieć, że polityka zaczyna się od słów, w tym przypadku od nowego konsensusu, na którym należy zbudować wszystko, ale bez którego nic nie byłoby możliwe.

Po wspólnym rynku i długiej stagnacji, która nastąpiła po wprowadzeniu jednolitej waluty, Unia wkracza w trzeci moment swojej historii, moment jedności politycznej, a dzieje się to przede wszystkim dzięki Donaldowi Trumpowi.

Oświadczając, że w przypadku ataku na jedno z państw bałtyckich Stany Zjednoczone powinny przyjść mu z pomocą tylko wtedy, gdy zapłaci ono swoje składki na rzecz Sojuszu Atlantyckiego, pokazał, że amerykański parasol staje się niepewny. Nawet w najbardziej atlantyckich państwach członkowskich odkrycie to zyskało na znaczeniu, gdy pojawił się Covid-19. Ku zdumieniu eurosceptyków, Unia była w stanie podjąć wyzwanie szczepień, gdy żaden traktat jej do tego nie przygotowywał. Unia sprawdziła się i to właśnie tutaj Europejczycy i ich posłowie do Parlamentu Europejskiego otrzymali lekcję na temat stanu świata i Sojuszu Atlantyckiego, kiedy zobaczyli, jak Stany Zjednoczone samodzielnie wycofują się z Kabulu, a następnie za ich plecami ustalają nowy front przeciwko Chinom, z którego zostali wykluczeni.

W ciągu pięciu lat w Unii doszło do epistemologicznego pęknięcia. Rzeczywistość stała się tym, co od dawna powinno być w głowach, a nie tym, w co zawsze wierzono. Ale co teraz?

Musimy teraz położyć fundamenty pod paneuropejski przemysł wojskowy i badania naukowe, bez których nie będzie wspólnej obrony, określić zagrożenia, z którymi Unia będzie musiała się zmierzyć w nadchodzących dziesięcioleciach i wyposażyć się nie w europejską armię, ale w europejskie siły szybkiej interwencji. Innymi słowy, wejdziemy w długi i trudny okres konfrontacji pomiędzy różnymi priorytetami politycznymi i konkurującymi ze sobą interesami przemysłowymi, które trzeba będzie pogodzić i połączyć.

Niejednokrotnie europejski statek będzie bliski zatonięcia. Wszystko będzie się kołysać we wściekłości wzburzonego morza, ale środki pozwalające sprostać temu wyzwaniu są w gruncie rzeczy jasne. Po pierwsze: ponieważ demokracje bardziej niż kiedykolwiek potrzebują utrwalenia swojego sojuszu i ponieważ w każdym razie rozmieszczenie wiarygodnej obrony wymaga od 15 do 20 lat, nie będzie chodziło o przekształcenie wspólnej obrony w uzupełnienie NATO, ale w europejski filar Sojuszu Atlantyckiego.

Drugim oczywistym faktem jest to, że Europejczycy będą musieli przekonać kraje wybrzeża bałtyckiego i Europy Środkowej, że nie powinny one zmierzać w kierunku wspólnej obrony z rezygnacją, ale z determinacją. Po trzecie, ten konieczny krok naprzód nie zostanie uczyniony, jeśli odnowienie Sojuszu Atlantyckiego nie będzie wspólnym dziełem Stanów Zjednoczonych i Unii.

Po czwarte, 27 państw członkowskich będzie musiało uzyskać polityczne poparcie Waszyngtonu dla utworzenia tego europejskiego filaru Sojuszu Atlantyckiego. Po piąte, w końcu Amerykanie zgodzą się na taki rozwój sytuacji, ponieważ nie mają innego sposobu na skłonienie Europejczyków do wzięcia obrony w swoje ręce i udzielenia im pewnego dnia wsparcia, tak jak oni udzielali nam swojego od początku do końca ubiegłego wieku.

Po szóste, podczas ostatniej rozmowy telefonicznej z Emmanuelem Macronem, Joe Biden zdawał się rozważać tę możliwość. Siódmym dowodem jest to, że zmiana ekipy w Berlinie nie powinna spowolnić, ale przyspieszyć ten ruch, ponieważ jego konieczność uznają trzy części składowe przyszłej koalicji.

Ósmym powodem jest to, że wzrost napięcia międzynarodowego może nastąpić w momencie, gdy Unia nie będzie miała jeszcze wspólnej obrony, a Stany Zjednoczone nie będą mogły już zadbać o jej ochronę. Ten moment może nadejść wcześniej, niż sobie wyobrażamy, i już sama ta możliwość sprawia, że konieczne jest jak najszybsze przejście od słów do konkretnych działań, od konsensusu politycznego do praktycznych decyzji.

Felietonu można w wersji francuskiej posłuchać tutaj:

Print Friendly, PDF & Email

English Français Deutsch Magyar